Music

sobota, 13 lutego 2016

~ Rozdział 8 ~

Był wtorek. Kolejny dzień znoszenia wkurwiających nauczycieli. Ruszyłem do swojej ławki. Wszyscy w pośpiechu zajmowali miejsca, obawiając się złośliwych uwag facetki od matmy. Zająłem swoje miejsce, trzecia ławka pod oknem. Kiedy baba zaczęła dyktować temat, drzwi do klasy otworzyły się szeroko i gwałtownie. Wbiegł niski blondyn o świńskiej twarzy. Przeprosił pośpiesznie, idąc w moim kierunku. Usiadł w ławce przede mną. Wezbrała się we wściekłość.
- Maksymilianie to twoje kolejne spóźnienie pod rząd! - ryknęła nauczycielka.
- Autobus mi uciekł. - odpowiedział pod nosem.
***
Z kurtki wyciągnąłem papierosy. Wyjąłem jednego z paczki, po czym zapaliłem. Trzymałem jarzącego w dłoni. Szary dym unosił się ooło mnie. Wtedy go dostrzegłem. Szedł niepewnie, rozglądając co i raz. Mieszkał w pobliżu. Nie potrafiłem powstrzymać uśmiechu.
- Hej, Maksiu. - powiedziałem, wychodząc z cienia uliczki. Stanął jak wryty.
- O Filip... Stary, chciałem cię bardzo przeprosić. Za tamto. - mówił szybko. Mój oddech przyspieszył. Serce zaczęło bić mocniej. Napawałem się rosnącym we mnie gniewem.
- Mnie? Dlaczego akurat mnie? - zapytałem spokojnie, zaciągając papierosem.
- No bo... trafiłeś do szpitala. Miał to być taki żart. Nie sądziłem, że tak to się potoczy... - mówił robiąc krok w tył. Nie patrzył mi w oczy.
Powoli wypuściłem dym, na jego twarz. Uśmiechnąłem się i zacząłem śmiać. Obserwował mnie niepewnie. Szukał ucieczki.
- Czemu zepchnąłeś ją? - zapytałem ostrzej, przybliżając. Nie odpowiedział. Złapałem go za koszulkę i poderwałem w górę. Dostrzegłem przerażenie, które malowało mu się na twarzy. Machał nogami, a rękami rozpaczliwie próbował zdjąć moje dłonie. - Megan? Akurat ją?
- Bo była najbliżej! - odparł nagle, harcząc. - Tylko dlatego. Nic poza tym...
Przytrzymałem go chwilkę po czym puściłem. Uderzył z łoskotem o ziemię. Szybko łapał powietrze. Przyklęknąłem. Powoli zaczął się cofać, przestraszony.

Ale to dopiero początek.

Wtedy moje działanie, było szybsze niż własne myśli. Zawył z bólu, gdy przystawiłem mu papierosa do prawej dłoni. Złapałem jego rękę i zrobiłem kolejny przypalony ślad. Próbował się wyrwać, ale byłem znacznie silniejszy od niego. Spojrzał mi w oczy.
- Przepraszam... - mówił, ale nie cofnąłem ręki. Wręcz przeciwnie, nacisnąłem mocniej. Krzyczał, miotając. Parsknąłem śmiechem. Nasze spojrzenia się spotkały.
- Patrz mi w oczy jak ze mną rozmawiasz, tchórzu. - syknąłem. Zmniejszyłem uścisk, aż w końcu miał wolną rękę. Paierosa wyrzuciłem do śniegu. Jego prawa ręką miała dwa, krawe ślady, które nie zagoją się przez dłuższy czas. O ile kiedykolwiek znikną. Jęczał z bólu, jak zarzynana świnka.
Wstałem, otrzepując pył peta.
- Do zobaczenia, jutro. - powiedziałem złośliwie. - Może będę bardziej dla ciebie łaskawy.
- A co, zajebiesz mnie jak Krystiana?! - usłyszałem za sobą, po kilku minutach ciszy. Odwróciłem się w jego stronę. Ledwo wstał.
- Kto ci to powiedział? - zapytałem wściekły, robiąc kilka kroków w jego stronę.
- Myślisz, że nie wiem kim ty jesteś, popierdoleńcu?! Powinieneś już dawno zgnić w pierdlu, no, ale jak ma się bogatego wujka, to nie trzeba... - mówił kpiąco, ale szybko uciszyłem go jednym ciosem w zęby. Padł na bok. Dostałem spazmów se wściekłości.
- Ty psie... - wysyczałem przez zęby. Kopnąłem go w brzuch. Kaszlnął krwią. Zrobiłem to jeszcze raz... i jeszcze... jeszcze...jeszcze...jeszcze...jeszcze...jeszcze...
Usiadłem na nim okrakiem. Uderzył mnie w twarz pięściami, co mnie nieco zamroczyło. Tylko z początku. Przywaliłem mu prosto w szczękę, aż usłyszałem chrupnięcie. Każdy kolejny cios, był silniejszy od poprzedniego. Zatrzymałem się, sapiąc. Znowu to uczucie mnie ogarniało, jak kilka lat temu, zanim zacząłem przyjmować leki. Było to coś, czego nikt inny prócz mnie nie posiadał.

Sprawiało, że energia wracała z podwojoną siłą.
Krew szybciej krążyła w żyłach.
Moje ruchy stawały się coraz szybsze, precyzyjniejsze.
Czas zwalniał.
Myśli i wątpliwości uciekały z czaszki, zagłuszone.
Wypełniało pustkę wewnątrz czegoś, co można nazwać duszą.
Było dla mnie jak narkotyk. Coś przy czym stawałem się wolny.
Jakbym stał na szczycie góry i widział pod sobą cały świat.

- Przestań... proszę... - błagał, płacząc. Czułem, że zmoczył spodnie. Wstałem jak poparzony. Jego twarz była zmasakrowana, dławił się krwią. Znowu. Znowu to mnie dosięgnęło. Moje demony. Wyciągnąłem drżącymi dłońmi telefon i wpisałem numer pogotowia.
- Halo? Karetka? Proszę przyjechać na Rembielińską 8! Chłopak został ciężko pobity!
- Kto mówi? Halo?
- ...
Rozłączyłem się. Spojrzałem na niego. Wodził za mną wzrokiem, aż utkwił w jednym, szarym punkcie. Jego klatka unosiła się i opadała.
- Ja... - zacząłem, ale nie potrafiłem skończyć. Miałem jego krew na rękach. Cofnąłem się, przerażony swoim dziełem. A jeszcze bardziej tym, że kawałek mnie tego wcale nie żałował. Kiedy usłyszałem charakterystyczny dźwięk i nadjeżdżającą karetkę wraz z policją, uciekłem.

Obserwowałem całą akcję z daleka. Rozejrzałem się, ale jak zwykle w takich miejscach, nikogo nie było. A jak ktoś to widział, nie powiedziałby.

***

Wróciłem do domu, nadal wstrząśnięty tym co zrobiłem. Ponownie z resztą. Wyjąłem kluczyki i przekręciłem zamek. Rzuciłem plecak na podłogę. Wbiegłem na górę do łazienki. Spojrzałem na siebie w lustrze. Do spoconego czoła przywarły czarne kosmki wlosów. Obmyłem się z krwi w umywalce, unikając lustra. Wtedy do moich drzwi rozległo się pukanie. Zszedłem cicho po schodach. Wyjrzałem przez wizjer i dostrzegłem blondyn włosy.
- Filip? Jesteś tam? - spytała kobieta. - Filip! To ja! Dr. Sparkowsky!
Nie zamierzałem się odzywać. Usiadłem pod drzwiami.
- Wiem, że tam jesteś. - powiedziała pewna siebie - Wiesz, co się stanie jeśli przez ponad tydzień nie przyjmiejsz leku prawda? Jak twój stan psychiczny zostanie pogorszony? O ile jeszcze dzisiaj jest dobrze, jutro może tak nie być... Proszę, otwórz drzwi... Jeśli dzisiaj mnie nie wpuścisz, przyjdę za kilka dni z ochroniarzami klinki.
Stała tak jeszcze chwilkę. W końcu usłyszałem jej zrezygnowane westchnięcie i stukot obcasów o drewno. 

Wtedy dostrzegłem jak żółta sukienka przemyka pomiędzy pokojami. Miała słuchawki. Podśpiewywała pod nosem. Co jakiś czas robiła jakieś taneczne pozy. Kiedy mnie dostrzegła uśmiechnęła się.
- Nie zauważyłam cię! Jak było w szkole? - spytała radosnym tonem.
- Jakoś zleciało. - stwierdziłem, wstając.

6 komentarzy:

  1. Świetny rozdział! Czytam od początku, ale wcześniej jakoś wolałem nie komentowałem :D Teraz to się zmieni. Oby tak dalej :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Świetnie piszesz :3 Ciesze się, że trafiłam na tego bloga :3 Czekam na następny i weny życzę :3

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Twoje komentarze dają mi motywację ^^ Dziękuję! :*

      Usuń
  3. Widzę, że Filip ma charakterek! Chyba, co raz bardziej przywiązuje się do jego postaci, a Maksowi się należało hahah

    OdpowiedzUsuń