Music

sobota, 26 marca 2016

~ Rozdział 11 ~

/Hejka... tak miał pojawić się w poprzednią sobotę, ale Internet stwierdził, że lepiej będzie jeśli zniknie na ten czas :'). Przepraszam ;(/

Chciałabym złożyć Wam wszystkiego najlepszego z okazji Wielkanocy ^^ :*


- Jeśli będziesz chciała odejść, drzwi są otwarte. - zacząłem.- Więc nie wahaj się.
- Filip? Nie mów do mnie takim tonem. - szepnęła, unosząc wzrok z nad kubka. Pasmo włosów delikatnie spłynęło po jej ramieniu. W zielonych oczach dostrzegłem błysk strachu.
- Jestem chory. - powiedziałem nie spuszczając wzroku z Megan.- Nawet... bardzo.
- Co ci dolega? - spytała od razu, sięgając drżącą dłonią po cukier, który wcześniej zostawiłem. Wsypała kilka łyżeczek.
- Schizofremia paranoidalna. - wydusiłem z siebie. Patrzyła na mnie w osłupieniu.
- Para... noidalna? - powtórzyła jakby nie dosłyszała. Skinąłem głową.
- Wszystko zaczęło się dwa lata temu. - mówiłem, a gardło powoli zacieśniało się - Ja... opowiadałem tobie o mojej przeszłości. Po części. Wraz z kolegami urządzaliśmy jedne z bardziej popularnych imprez w okolicy, chlaliśmy, ćpaliśmy, mieliśmy problemy z policją. Chodziło o kradzieże czy picie. Narkotyków nigdy mi nie udowodnili.

Jeden z moich kumpli, a właściwie jego ojciec handlował różnymi środkami. Krystian, jego syn, podbierał trochę z zamówień i sprzedawał w szkole. Szybko staliśmy się popularni. Z początku nie wiedzieliśmy, w jakie bagno weszliśmy. Chcieliśmy więcej. Wrażeń, niezapomnianych imprez, a do tego potrzebowaliśmy hajsu. Nie zamierzałem od nikogo pożyczać, aby nie narobić długów. Zakradliśmy się wieczorem do jakiegoś podrzędnego sklepu i zabraliśmy ile tylko mogliśmy. Udało nam się. Nikt nas nie złapał. Od razu potem, wydaliśmy je na alkohol i dragi, bo Krystian nie dawał nigdy niczego za darmo. Weszło nam to w krew. Takie życie. Uciekanie, planowanie, poczucie wolności. Bycie poza prawem. Kochałem to, co adrenalina mogła mi dać.

Potem, po kilku "skokach" dostrzegli nas starsi. Dresy z okolicznych zawodówek, techników i liceów, że tak powiem. Przyłączyliśmy się do nich, ale oni robili trochę inne rzeczy niż my. Chodziło głównie o spuszczanie wpierdolu innym. Chodziliśmy w grupie, otaczaliśmy wybrane osoby i atakowaliśmy. Nie obchodziło mnie wtedy, co potem będzie. Szybko przenieśliśmy się z dzieciaków na coraz bardziej wygórowane osoby. Dorośli. Najlepiej ci z banków, albo tych, którzy mieli spiny z rodzinami, któregoś z nas. Gang, to mogłoby być dobre określenie, choć nie nosiliśmy niczego charakterystycznego.

Wszystko nam się udawało, ale pewnej nocy mieliśmy zaatakować sąsiedni "gang". Ktoś dał nam cynk, że jeden z naszych został przez nich pobity, co jak się okazało było kłamstwem. Szukali tylko możliwości wyżycia, na kimkolwiek. Przyszliśmy o umówionej porze. Krystian, mocno zjarany i upity, towarzyszył mi przez cały czas. Na sygnał nie trzeba było długo czekać. Szarpanina, noże, aż wtedy... rozległ się huk.

Przerwałem na chwilę, nabierając tchu. Wspomnienia na nowo przemknęły w mojej głowie.
- Postrzelili go. W plecy. - mówiłem. - Padł na ziemię jak trup, ale wiedziałem, że jeszcze żyje. Wszyscy zaczęli uciekać. Stchórzyłem. Mogłem tylko patrzeć, jak Krystian dławi się krwią. Błagał mnie o pomoc, ale go zostawiłem. Zmarł na krwotok, w męczarniach. Długo nie mogłem się otrząsnąć. Wszystko przeze mnie. To ja go podpuściłem aby z nimi pójść, aby wykradł trochę koki swojemu ojcu...
Chciałem z tym skończyć. Wycofałem się, spaliłem wszystkie mosty z tymi osobami. Pragnąłem tylko o tym zapomnieć, ale kara przyszła po kilku miesiącach.

Któryś z wrogiego "gangu", powiedział, że to moja wina. Potrafiłem w tamtym momencie uratować Krystiana. Jego ojciec wraz z kumplami szybko zareagowali na tą nowinę. Znali adres, wiedzieli kiedy kończę lekcje w szkole. Chcieli dać mi nauczkę. Akurat w tamtym dniu poprawiałem sprawdzian z matmy, więc przyszedłem godzinę później. Mieszkanie zostało zdemolowane, wartościowe rzeczy skradzione. Wyszli chwile przede mną. Trząsłem się. W tym całym burdelu widziałem tylko jedno. Coś, co odebrało mi mowę.

Poczułem, jak łzy napływają mi do oczu. Nie potrafiłem dłużej dusić ich w sobie.
- Moja siostra skończyła wcześniej pracę. Weszła do domu, kiedy byli na górze. Nikt nie usłyszał jej krzyków, ani błagania o pomoc. Połamali nogi, po czym powiesili, na jednej z belek. Ciało przymocowali, by nie upadło tak szybko.

Nigdy nie zapomnę widoku jej martwych oczu, twarzy wykrzywionej z bólu...
Wtedy wszystko znikło. Coś pękło wewnątrz mnie. Czułem jak umieram. Ktoś rozkraja mnie powoli, ciesząc się, każdą jebaną sekundą mojego cierpienia! Zabrali mi ją! Jedyną osobę, którą kochałem. W tamtej chwili zrozumiałem, że już więcej nie usłyszę jej śmiechu, widoku, po prostu... jej.

Zacząłem się trząść. Łzy spływały mi po policzkach. Emocje we mnie wrzały.

Nigdy więcej nie pójdziemy do parku, nie zrobi mi śniadania, nie zobaczę jej obok siebie...
Dlaczego?! Dlaczego kurwa wszystko musiało się tak potoczyć?! Kurwa! Kurwa... Dlaczego nie zabili akurat mnie?! Musieli odebrać mi ją, Darię?! Jedyne światło, cokolwiek... Stałem tam, patrząc na nią, wiedząc, że tak naprawdę jestem tak samo martwy w środku. Nie czułem niczego oprócz żalu i smutku. Tak bardzo chciałem powiedzieć jej wszystko. To co przed nią ukrywałem, moje pierdolone wybory, co zrobiłem, że ją kocham... przeprosić... przytulić...

Po tamtym wydarzeniu, dostawałem halucynacji. Ktoś chodził po mieszkaniu, nucił, zbiegał po schodach, aż w końcu zobaczyłem ją rano w kuchni. Znikła równie szybko, jak się pojawiła. Wtedy już wiedziałem, że jestem chory. Bardzo. Ale... nie potrafiłem z niej zrezygnować. Mój wujek, który o wszystkim wiedział zlecił mi jednego z najlepszych lekarzy, jakich znał.

Zażywałem co pewien czas leki, nieregularnie. Przez tamten wypadek ominąłem kilka dawek i teraz... wróciła.

Nastała pomiędzy nami cisza. Podniosłem na nią swój żałosny wzrok. Zobaczyłem ją zalaną łzami. Wstała i jednym krokiem ominęła stolik. Poczułem jej dotyk. Przecierałem oczy, nie potrafiąc przestać płakać, jak małe dziecko.
- Jest mi tak... przykro. - mówiłem, krztusząc się. Zacisnęła swoje ramiona mocniej wokół mojej szyi.
- Wiem. - szepnęła tylko.
Kątem oka dostrzegłem ją. Przyglądała nam się z boku. Przecierała łzy rękawem.
- Wybaczam ci... - powiedziała, po czym osunęła się na kolana, zanosząc szlochem. Jej makijaż został na bluzce, a na twarzy czarne smugi.
- Filip. - powiedziała Megan, tak abym na nią spojrzał. - Nie sądzisz, że po tym co mi powiedziałeś, tak zwyczajnie odejdę, prawda?
Jej głos był pełen słodyczy. Czemu akurat teraz przyszło mi to na myśl?
***
/Zapraszam do zakładki postacie ;)/



7 komentarzy:

  1. Jejku :o Poryczałam się :o Genialny <3 Czekam na nexta i weny życzę :* Wesołych świąt :*

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję bardzo <3 Szczególnie za to, że często widzę Twoje komentarze pod moimi postami. Nawet nie wiesz, ile mi to daje <3 Dziękuję! :) ;) :D

      Usuń
    2. Ten komentarz został usunięty przez administratora bloga.

      Usuń
  2. Mocny, wzruszający rozdział. Wiele wytłumaczył w tej historii. Nie mogę się już doczekać następnych~! :33

    OdpowiedzUsuń
  3. To, co piszesz wiele dla Mnie znaczy, jesteś osobą, która pomaga mi w ciężkich dla mnie chwilach, szczególnie teraz, gdy jestem w totalnym dołku i nie chce mi się żyć. Oprócz dobrej płyty na "złe dni" kocham przeczytać sobie jeszcze raz jeden z Twoich rozdziałów. Błagam, nie przestawaj! Ten blog to moja inspiracja, motywacja do życia! Trzymaj się kochana i czekam z utęsknieniem na kolejne rozdziały! :*

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Zaskoczyłaś/łeś mnie. Na serio. Tak bardzo, że nie wiem co odpisać. Nie sądziłam, że moje rozdziały mogą mieć dla kogoś, aż takie znaczenie. Drogi Anonimie, nie poddawaj się ;) Każdy miewa w życiu gorsze chwile. Bardziej, lub mniej.
      Trzymaj się ;) <3 Dziękuję za to, że poświęciłaś/łeś na to chwilę.

      Usuń